Wiosna za oknem, w domu wszystko lśni czystością, opery obejrzane, zaległości lekturowe nadrobione, a końca kwarantanny nie widać? Czas zadbać o włosy! Trochę o naturalnej pielęgnacji, włosach i o tym, co jeść, żeby mieć zdrowe futro.
Już zupełnie poważnie: nie trzeba mieć nadmiaru wolnego czasu, żeby wychodować całkiem zdrowe i reprezentatywne włosie. Oczywiście – jeśli macie piątkę dzieci, pracę na etat i 200 m2 domów do utrzymania w porządku, to będzie Wam trudniej niż nam. Ale w pielęgnacji włosów, podobnie jak wielu innych rzeczach, chodzi przede wszystkim o zmianę przyzwyczajeń i wprowadzenie pewnej rutyny. Na blogu co jakiś czas będą się pojawiały artykuły powoli wprowadzające w naszą włosową rutynę, na początek dla zachęty coś super prostego, co nie może zaszkodzić żadnemu rodzajowi włosów. Osławiony wśród fanek włosingu* glutek z siemienia lnianego* i najprostsze olejowanie.
Siemię lniane warto mieć w swojej kuchni i wprowadzić je nie tylko do pielęgnacji, ale i do diety (to doskonałe źródło błonnika!), ale o tym może innym razem. Żel, który powstaje z wygotowanego siemienia może posłużyć za maseczkę do twarzy. Wystarczy zblendować siemię razem z wodą, w której je gotowaliśmy, dodać łyżkę oliwy z oliwek i nałożyć na kilka minut na twarz. Poza nawilżeniem, siemię lniane dostarczy też cynk, żelazo i magnez.
W pielęgnacji włosów siemię lniane można wykorzystać na wiele sposobów. Gęsty żel możemy dodać do maski przed myciem włosów, rozrzedzonego użyć jako płukanki na koniec mycia. Po kilku próbach sami wyczujecie, jakie proporcje sprawdzą się w którym przypadku. Do dzisiejszego zabiegu użyjcie łyżkę siemienia (nie zmielonego) i 1,5 szklanki wody.
Siemię wsypcie do garnka i zalejcie zimną wodą. Ważne, by garnek był dość wysoki, bo to cudo ma w zwyczaju kipieć. Kiedy tylko zacznie się gotować, zmniejszcie ogień na bardzo mały i gotujcie jeszcze 10 minut. Po tym czasie odcedźcie siemię. Nasionka nadal możecie wykorzystać do nałożenia na twarz, ale do włosów najlepiej sprawdzi się czysty żel. Zaczekajcie, aż wystygnie do przyjemnej temperatury i nałóżcie go na włosy. Jeśli jest odpowiednio rzadki, możecie do tego użyć atomizera. Jeśli jest zbyt gęsty, po prostu nabierajcie go w dłonie i pociągając od góry do dołu rozprowadźcie. Zdecydowanie nie wcierajcie! W ogóle niczego we włosy lepiej nie wcierać. One nie chcą być tarte, naprawdę*. Teraz pora na olej. Uniwersalnie zacznijmy od tego, co wiele i wielu z Was ma w kuchni i co dobrze sprawdza się na różnych włosach – od oliwy. Jeśli jakimś cudem jej nie macie, to olej lniany do kompletu też będzie świetny, w ostateczności rzepakowy też nie zaszkodzi. I teraz ważna rzecz – nie chodzi o to, by olej kapał nam z włosów. Do włosów do talii wystarczą ok. 3 łyżki. Z olejem robimy to, co z glutem – nabieramy na dłonie, rozcieramy w nich i obejmując pasma włosów nakładamy od góry do dołu. Możecie zacząć już u nasady, albo od wysokości ucha. Teraz najlepiej wsadzić włosy w czepek albo foliową torebkę, na to czapka albo turban z ręcznika (chodzi o utrzymanie ciepła) i 20-40 minut na gotowanie obiadu albo odcinek serialu. I już. Gotowe. Po takim zabiegu najzwyczajniej w świecie myjecie włosy i cieszycie się zdrowszą i miększą czupryną.
Powodzenia!
Weźcie pod uwagę, że siemię lniane mocno nawilża włosy, więc – jeśli na zewnątrz jest -10°C, to już i owszem – może zaszkodzić. Wyobraźcie sobie zamkniętą, szklaną butelkę pełną wody na mrozie. Mhym, już wiecie, co mam na myśli. Nie róbcie tego. Wszystkie mocno nawilżające zabiegi pielęgnacyjne najlepiej przeprowadzać, gdy pogoda na zewnątrz jest raczej umiarkowana.
* włosing, podobnie jak twarzing, przyjął się w pewnych kręgach jako półironiczne określenie zabiegów pielęgnacyjnych, więc nie kręćmy nosem nad jego brzmieniem.
* glutek to pieszczotliwa nazwa funkcjonująca powszechnie w świecie włosingu
* istnieją wyjątki od tej reguły, ale nieliczne
Comments